Rok temu, letnią porą, napisałam artykuł pt. „Kadry”. Po dwunastu miesiącach chciałabym do wspomnianego tytułu wrócić. Jednak ten artykuł nie będzie dotyczył zapamiętanej jeszcze z dzieciństwa „klatki” z filmu życia. Dziś „kadr”, który zapisał się w mojej pamięci stosunkowo niedawno, ale pozostanie w sercu chyba na zawsze.
Przed trzema laty, pośród wakacyjnych ścieżek i odwiedzania zjawiskowych zakątków Polski, zawiodła mnie droga do pewnego pięknego kościoła. Boczny ołtarz, czy raczej nisza, a w środku ustawiony krzyż z wizerunkiem Chrystusa. Obok rzeźba – duży pelikan i przy nim małe pisklęta. Ptak jednym skrzydłem otacza swoje dzieci, drugie zaś unosi w górę. Bardzo wymowne jest, że tym uniesionym skrzydłem dotyka, jakby wskazuje na krzyż i umierającego Jezusa.
Pelikan od pierwszych wieków chrześcijaństwa stał się znakiem Chrystusa. Może za jakiś czas uda się wrócić w innym artykule do tej wymownej symboliki. Jednak „wakacyjny kadr” pozostał w moim sercu również dlatego, że Chwila podarowała mi jeszcze głębszą refleksję.
Kiedy ustawiałam obiektyw do zdjęcia, słońce przepięknie oświetliło witraż na ścianie i na krzyż padły dwa promienie – „blady i czerwony”... Zapisałam kolory w cudzysłowie nie przypadkiem. Moje myśli (wtedy i dziś) natychmiast pobiegły do Promieni Miłosierdzia. Miałam wrażenie, że niebo wtedy zaśpiewało w jednym tonie z wyrzeźbionym ptakiem, wskazującym na umierającego, a przecież dającego życie, Chrystusa: „Ty, co jak pelikan, Krwią swą karmisz lud…”.
Lipiec to czas, gdy w niektórych kościołach odmawia się Litanię do Najdroższej Krwi Chrystusa. Spróbujmy w tym miesiącu pomyśleć i odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy dla mnie osobiście jest ona także „najdroższa”?
Gdyby nie ta Krew, nikt z nas nie miałby szans na niebo. Może warto trochę bliżej poznać cenę swojego zbawienia? Sposobów jest sporo, a wśród nich rozważanie (w lipcu i nie tylko) wezwań ze wspomnianej litanii. Zachęcam.
Małgorzata Sar